Krzysztof Głowacki pokazał, że można niego liczyć i w Nowym Jorku odprawił z kwitkiem Steve’a Cunninghama. Wszystko wskazuje na to, że królowanie „Główki” w wadze cruiser zaczyna się na dobre. Bokserskiemu światu pokazał się w sierpniu minionego roku w Newark, gdzie odebrał pas WBO Marco Huckowi. Teraz, w Barclays Center na Brooklynie, rzut beretem od Prudential Center, nie pozostawił cienia złudzeń kolejnemu rywalowi.
Cunningham padał na deski cztery razy, ale nie został znokautowany tak, jak Huck. Były dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej, walczący ostatnie cztery lata w wadze ciężkiej, przygotował się do tej konfrontacji znakomicie, ale taktyką nie zaimponował. Inna sprawa, że walkę ustawiła druga rundę w której Amerykanin leżał dwa razy, przegrał ją 7:10 i później robił już wszystko, by odrobić straty.
Cunninghamowi nie pomogły w tym pojedynku, ani znakomite warunki fizyczne, ani wielkie doświadczenie. Nie potrafił wykorzystać imponującego zasięgu i miał wyraźny problem z odwrotną pozycją Głowackiego. Szukał jednak szansy na wygraną do końca. Polak przyznał po walce, że odczuł jego ciosy, szczególnie te bite na korpus i szczękę, ale się nie ugiął. Co więcej powiedział, że gdyby nie ostre przeziębienie, które dopadło go trzy tygodnie przed walką i osłabiająca kuracja antybiotykowa, jeszcze bardziej dobrałby mu się do skóry. Ale i tak zrobił wrażenie na obserwatorach.
Brawa bił mu przy ogłaszaniu werdyktu również pokonany mówiąc obecnemu w Barclays Center Mateuszowi Borkowi, że Polska ma prawdziwego mistrza.
I to jest najlepsze podsumowanie tego, co wydarzył się na Brooklynie. Wynik walki z Huckiem w Newark odebrano jako sensację. Teraz chyba już nikt nie ma wątpliwości, że „Główka” to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Po prostu prawdziwy mistrz.