- Jak zawodnik zaczyna i sytuacja materialna jest bardzo trudna, tak jak było, kiedy zaczynaliśmy wspólnie z Krzyśkiem Głowackim, walczyliśmy za 500 zł i zbieraliśmy pieniądze, żeby pojechać na mistrzostwa Polski do Sosnowca to, nie było nikogo kto by pomógł. Teraz doszliśmy do momentu, że on jest mistrzem świata. Jak było bardzo źle, to nikt do niego nie przyszedł i nie powiedział: "Widzę Krzysiu, że jest chujowo u Ciebie z kasą, masz tutaj parę złotych" - opowiada Tomasz Babiloński w rozmowie z portalem laczynaspasja.pl.
(...) Jak oceniasz marketing w polskim boksie zawodowym w kontekście tego, co robi KSW?
Tomasz Babiloński: Nie możemy się z nimi porównywać, bo oni biorą zawodników, którzy chcą być zawodnikami. Palniesz kogoś z bańki albo naplujesz komuś na twarz i idziesz do MMA. Oni robią super robotę, ale potrafią obrócić piosenkarza w sportowca. My tego nie zrobimy, bo boks rządzi się swoimi prawami i jeśli jesteś znanym nazwiskiem i chciałbyś boksować i będziemy sprzedawać na ciebie bilety, to pierwsza będzie weryfikacja taka, że jak przy lewym prostym podniesiesz prawą nogę, to się obudzisz, ale za dwa dni. Oczywiście tam jest też sporo prawdziwych zawodników, takich jak Materla, Chalidow czy mnóstwo młodych. Jest jednak tak, że oni mogą brać celebrytów i to jest akceptowane, a my nie możemy. Środowisko bokserskie by nas wyśmiało, a ja bym się spalił ze wstydu. Podziwiam ich za marketing, ale reprezentujemy wbrew pozorom zupełnie odmienne sporty.
Kibicowi w Polsce jednak sam sport nie wystarcza. Kiedy była walka pomiędzy Szpilką i Adamkiem i była ta "zła krew" miedzy nimi, to hala była pełna. Ostatnie Polsat Boxing Night, które miało naprawdę dobrą, sportową kartę walk i sporo reklam w telewizji nie przyniosło chyba sukcesu na miarę oczekiwań?
To jest problem. Widać to nawet na przykładzie KSW, a Polsat Boxing Night. Na tej drugiej imprezie była przecież dramatyczna walka Adamka, świetny pojedynek Cieślaka, a pomimo tego, ta impreza nie sprzedała się tak dobrze jak KSW w Tauron Arenie. Sam już nie wiem, w którym kierunku idziemy, czy sportu czy bardziej tego show. Niestety nie jesteśmy w stanie nauczyć Dodę czy Kamila Bednarka boksować w 3 miesiące. Zapytajcie się Szymona Majewskiego ile już trenuje, jaki to jest ciężki sport i ile trzeba poświęcić czasu, żeby się nauczyć wyprowadzać chociażby lewy prosty.
Czy wy jako promotorzy nie możecie na swoich zawodnikach wymuszać większej aktywności w mediach społecznościowych? Często ta część promocji bardzo kuleje u wielu pięściarzy…
Nie da się nikogo przymusić. Weź pod uwagę, że są to zawodnicy, którzy po dwa razy dziennie trenują, dostają po głowie, naprawdę ciężko zapierdzielają. Wiadomo, że wejdą od czasu do czasu na facebooka albo twittera, ale na pewno nie mają czasu na tyle, aby sporą część dnia poświęcić na wrzucenie posta na temat tego, co zjadłem i gdzie byłem. Wiem o tym, że media społecznościowe i internet są obecnie numerem jeden i powinno się to robić, ale to musiałaby być stworzona specjalna komórka, która się tym zajmuje. Taka komórka swoje kosztuje, a my na dzisiaj mamy inne wydatki związane z kosztami. Weź pod uwagę, że mamy prawie 30 zawodników. Każdego trzeba wykarmić, zapewnić opiekę medyczną, odżywki i tak dalej. Na tym się koncentrujemy.
Często do mediów przedostają się takie informację, że zawodnicy narzekają na swoje zarobki. Było tak w przypadku walki Włodarczyka z Drozdem, a także ostatniego pojedynku Głowackiego. Skąd to się bierze?
Jak zawodnik zaczyna i sytuacja materialna jest bardzo trudna, tak jak było, kiedy zaczynaliśmy wspólnie z Krzyśkiem Głowackim, walczyliśmy za 500 zł i zbieraliśmy pieniądze, żeby pojechać na mistrzostwa Polski do Sosnowca to, nie było nikogo kto by pomógł. Teraz doszliśmy do momentu, że on jest mistrzem świata. Jak było bardzo źle, to nikt do niego nie przyszedł i nie powiedział: "Widzę Krzysiu, że jest chujowo u Ciebie z kasą, masz tutaj parę złotych". A dzisiaj kiedy jest mistrzem świata, to ja się dowiaduję, że on ma 4 doradców. To ja się pytam drodzy doradcy gdzie byliście, jak "Główka" śmierdzącymi pociągami kursował z Wałcza do Warszawy? Jak są duże pieniądze, to oczywiście wszyscy kombinują, że powinno być ich jeszcze więcej. Czemu tylko nikt nie bierze pod uwagę faktu, ile pracy musiało zostać włożonej w Głowackiego, żeby on mógł stać się tym mistrzem świata? Ile to kosztowało mnie wyrzeczeń, proszenia, żebrania, bo niestety takie były czasy. Wszystko zostało osiągnięte na polskim kapitale, przecież jego pierwszym zagranicznym pojedynkiem była walka z Marco Huckiem. Kiedyś nikt nie interesował się Krzyśkiem, dzisiaj wokół niego jest sporo osób.