Mistrz świata Krzysztof Głowacki wrócił do kraju. Pięściarz z Wałcza, który w nocy z soboty na niedzielę pokonał w nowojorskim Barclays Center Steve’a Cunninghama i obronił tytuł mistrza świata federacji WBO kategorii junior ciężkiej, w poniedziałek w południe wrócił do kraju. Z wielkim uśmiechem na twarzy i... kilkoma siniakami. „Główka” od razu zapowiedział, że chce wracać do domu i odpocząć, ale najpierw musiał odpowiedzieć na sporo pytań.
Obok stał też trener Fiodor Łapin, ale ten wykorzystał chwilę skupienia na mistrzu i ruszył do salonu prasowego po „Przegląd Sportowy”. – Jak zwykle – powiedział trener. Jego zawodnik w tym czasie opowiadał, kiedy chciałby wrócić do ringu. W wersji najbardziej optymistycznej zobaczymy go znowu w akcji w lipcu. Jeśli jednak doszłoby do naprawdę hitowego pojedynku, to najpewniej jesienią.
Głowacki nie ukrywa, że liczy przede wszystkim na walki z mistrzami innych prestiżowych federacji. Pięściarzy, którzy zunifikowali tytuły, w boksie zawodowym jest dzisiaj zaledwie czterech. To Tyson Fury (waga ciężka; WBA, WBO), Siergiej Kowaliow (półciężka; IBF, WBA, WBO), Giennadij Gołowkin (średnia; IBF, WBA) i Juan Francisco Estrada (musza; WBA, WBO). Poza względami prestiżowymi, 29-latek chciałby zarabiać jak prawdziwy mistrz. Można się domyślać, że pojedynek z Amerykaninem przyniósł mu ponad dwieście tysięcy dolarów. Walka unifikacyjna zagwarantowałaby mu znacznie większy zysk.
– Wyśpimy się i zobaczymy, co się wydarzy – żartował na lotnisku Andrzej Wasilewski, współpromotor Głowackiego, ale chwilę później dodał: – Faktycznie, czekamy na wynik tej walki. Zakładam, że Lebiediew zwycięży. Wtedy spróbujemy doprowadzić do walki unifikacyjnej. Nie powiem jednak teraz, na ile jest to możliwe, choćby ze względu na zobowiązania Rosjanina dotyczące kolejnych pojedynków – mówi ostrożnie Wasilewski. Jedno jest pewne. Walka z Lebiediewem byłaby dla Głowackiego największym wyzwaniem, a jednocześnie dałaby mu najlepszą wypłatę. No i w puli byłyby aż trzy pasy, a ostatnim w wadze cruiser, który zgromadził w ręku tyle trofeów, był Brytyjczyk David Haye (WBA, WBC, WBO w 2008 roku). Potem zmienił kategorię na ciężką.
Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>